Wiele osób pyta mnie, dlaczego zakończyłem przygodę ze sportem zawodniczym w wieku 18 lat, gdy właśnie zaczynałem odnosić największe sukcesy. W wieku 16 lat byłem w kadrze narodowej Polski w tenisie ziemnym, na liście klasyfikacyjnej juniorów byłem drugi w moim roczniku. W jednym z najbardziej prestiżowych turniejów juniorskich, na Warszawiance, grałem w finale z Adamem Skrzypczakiem, późniejszym Mistrzem Polski seniorów.
Przyczyn było co najmniej kilka. Postaram się je w miarę dokładnie opisać, bo jest to pewnego rodzaju lekcja, którą muszą odrobić także dzisiejsi juniorzy, i to nie tylko w tenisie.
#1 – Nie było perspektyw dla tenisa w Polsce w tamtym okresie.
Koniec lat 80-tych to początek transformacji ustrojowej. Wszystko zaczęło się zmieniać w tenisie i nie tylko. Trenerów nie było zbyt wielu, a tym, którzy byli, brakowało warsztatu trenerskiego. Teraz widzę to lepiej z perspektywy czasu. Nasz klub w pewnym momencie rozsypał się. Awansowaliśmy swego czasu z III do II ligi, a potem z II do I, co było wielkim sukcesem dla tak małego klubu z Bielska-Białej, w porównaniu do silnych ośrodków z Warszawy, Poznania, Wrocławia czy Trójmiasta. Dzisiaj już klub nie istnieje, a korty zarośnięte są wysokimi chwastami. I to w centrum Bielska-Białej.
Miałem więc 18 lat i widziałem, że nie ma żadnych perspektyw dla tenisa zawodniczego w Polsce. Okazało się, że miałem rację. Wszyscy najlepsi polscy tenisiści z tamtych lat nie rozwinęli do końca swojego potencjału. Ani Kowalski, ani Dąbrowski, ani Skrzypczak, ani Sidor – swego czasu nr 1 w Polsce, mistrzowie Polski, nie przebili się do światowej czołówki. Można powiedzieć, że to w pewnym sensie stracone pokolenie polskiego tenisa.
# 2 – Zabrakło konsekwencji.
Skończyłem grać zawodniczo po prostu za wcześnie. Moi koledzy, z którymi wygrywałem lub którzy byli nisko w rankingach, potrafili w seniorach osiągnąć duże sukcesy, łącznie ze zdobyciem tytułów Mistrza Polski. Ich przewaga polegała na tym, że grali w tenisa kilka lat dłużej ode mnie, i to w najlepszym okresie życia dla sportowca. Między 18 a 20 rokiem życia okazywało się, czy ktoś traktował tenis na poważnie i wtedy najczęściej rozwijał w pełni swój tenisowy warsztat i potencjał.
Inna sprawa to fakt, że wielu dobrych juniorów podobnie jak ja rezygnowało w tym samym czasie z tenisa, co sprawiło, że w seniorach konkurencja już była mniejsza niż w juniorach. I chyba jest tak do dziś w wielu dyscyplinach sportowych.
# 3 – Za mało treningów.
Dopiero teraz to wiem, ale jako młodzik czy junior człowiek się nad tym nie zastanawiał. Tylko realizował, rzekłbym, myśl trenerską w danym klubie. Nikt z mojego środowiska nie powiedział mi wtedy, że dwie godziny treningu dziennie to za mało. Brakowało wiedzy fachowej i motywacji z zewnątrz.
Rosjanie, moi rówieśnicy w tamtym czasie, których obserwowałem na turniejach w Rosji, trenowali po 8-10 godzin dziennie. Już wtedy nie mieliśmy żadnych szans ich dogonić. Jeden z nich, Andrei Czerkasov, awansował później do ścisłej czołówki światowej (najwyżej w karierze był na 13. miejscu listy ATP).
# 4 – Czas ważnych decyzji.
W wieku 18 lat przychodzi pora na pierwsze ważne decyzje. Dalsze treningi czy studia? Ja byłem zmęczony już środowiskiem tenisowym, nie widziałem perspektyw na rozwój i sukcesy. Krótko mówiąc, potrzebowałem zmiany, dlatego poszedłem na anglistykę i wkrótce zacząłem pracować jako tłumacz dla wydawnictwa Pascal.
# 5 – System szkoleniowy i organizacyjny stał na niskim poziomie.
System szkolenia właściwie nie istniał w Polsce. Parę krótkich zgrupowań kadry narodowej, poza tym kto mógł, to jeździł na turnieje krajowe i tam zdobywał doświadczenie. A widzieliśmy, jak trenują Czesi, jak Rosjanie, i to była zupełnie inna myśl szkoleniowa i organizacja pracy. Już wtedy w Czechach były szkoły sportowe dla tenisistów, najlepsi byli sprowadzani do większych miast, do lepszych klubów.
Ale muszę stwierdzić, że problem dalej istnieje w polskim tenisie. Więc porównując ówczesny system szkolenia w Polsce do myśli szkoleniowej w Czechach, Hiszpanii czy Francji, to można stwierdzić, że byliśmy z góry skazani na systemową porażkę.
# 6 – Brakowało nam ogrania i doświadczenia na arenie międzynarodowej.
Non stop graliśmy na turniejach ogólnopolskich w tym samym towarzystwie. Wszyscy się znali, grało się wielokrotnie z tymi sami zawodnikami na różnych turniejach. Brakowało różnorodności i większych wyzwań, jakie były dostępne tylko dla tych, którzy zaczynali grać w turniejach zagranicznych.
W wieku 16 i 17 lat byłem na paru turniejach w krajach europejskich. Ale czołówka światowa grała turnieje niemal co tydzień w innym kraju, a to robiło różnicę. Zresztą ten sam problem widać także dzisiaj. Najlepsi juniorzy i juniorki z Polski grają za mało za granicą w dużych turniejach. Jedynym wyjątkiem jest Iga Świątek, która tak szybko zyskała spore doświadczenie, że będąc jeszcze juniorką jest już na światowej liście seniorek WTA, i dosyć wysoko, bo pod koniec drugiej setki zawodniczek.
# 7 – Każdy wyjazd za granicę bardziej demotywował niż motywował do dalszych treningów.
Nie pamiętam dobrze zorganizowanego wyjazdu na turniej zagraniczny. Przykładowo w nagrodę za wygranie dwóch turniejów ogólnopolskich zostałem wysłany na tournee do Związku Radzieckim na cztery turnieje – Moskwa, Taszkent, Soczi i znowu Moskwa. Widziałem tam, jak niewiele nam brakuje do czołówki.
Jednak na wspomnianych turniejach w Rosji zagraliśmy tylko kilka meczów turniejowych w singla i debla. Poza tym w ogóle nie trenowaliśmy! Trener nie potrafił nam załatwić ani jednego (!) treningu przez cały miesiąc pobytu w obcym kraju. Zawodnicy z innych krajów cały czas trenowali, a my nie mogliśmy wejść na żaden kort na trening, bo non stop wszystkie korty już zajęte. Nie do pomyślenia! Po powrocie z tych turniejów straciłem całą formę, którą budowałem przez poprzednie miesiące. I znowu zaczynałem niemal od zera, podczas gdy moi rówieśnicy z innych krajów regularnie pięli się coraz wyżej w rankingach i doskonalili swoje umiejętności.
W artykule wykorzystano darmowe zdjęcie z serwisu Freepik.