Hala Spodka w Katowicach wypełniona po brzegi. Jest 10.00, 15 grudnia 2017 roku. Przy 534. szachownicach siedzi 1068. szachistów w oczekiwaniu na rozpoczęcie pierwszej rundy. To najliczniej obsadzony turniej szachowy w Europie, a być może i na świecie. Właśnie rozpoczynają się Indywidualne Mistrzostwa Europy w Blitzu. O tytuł rywalizuje 70 arcymistrzów (GM), w tym 5 arcymistrzyń (WGM), ponad 100 mistrzów międzynarodowych (IM) i setki innych szachistów z wysokimi tytułami i rankingami. Wśród nich ja, stawiający pierwsze kroki w rywalizacji turniejowej, ze skromnym rankingiem FIDE 1539, bez żadnego tytułu. Turniej ma trwać cały dzień, a każdy gracz ma do rozegrania 22 partie z 11 przeciwnikami, na zasadzie mecz i rewanż. Notabene, to prawdopodobnie najbardziej sprawiedliwa formuła rozgrywania turniejów szachowych, gdyż z każdym przeciwnikiem gramy dwie partie, jedną białymi, drugą czarnymi.
W pierwszej rundzie, jako zawodnik nisko klasyfikowany, trafiam na gracza z Niemiec, Janusza Koscielskiego, z rankingiem 2260 i z tytułem FM. Nie znam niemieckiego, ale na szczęście przeciwnik jest z pochodzenia Polakiem, więc możemy uciąć sobie krótką pogawędkę przedmeczową. Pierwszą partię gram czarnymi i dość szybko przegrywam po błędzie pozycyjnym. Drugą, białymi, zaczynam moim ulubionym debiutem zwanym London System. Grałem to setki razy, więc mam w głowie sporo wariantów i w miarę dobrej teorii debiutowej. Ku mojemu zaskoczeniu, przeciwnik w 10 lub 11 ruchu – odtwarzam przebieg partii z głowy, bo prowadzenie zapisu partii o tempie 3+2 mijałoby się z celem – popełnia poważny błąd pozycyjny w obronie. W konsekwencji kilka ruchów później zdobywam w wymianie za darmo gońca. Dochodzi do końcówki, mam wygraną pozycję, figurę więcej (trzy figury na dwie), na zegarze aż 40 sekund do wykorzystania, przeciwnik tylko 11. Mój ruch. I w tym momencie wykonuję fatalny w skutkach ruch skoczkiem, odsłaniając króla stojącego w jednej linii z gońcem przeciwnika. Nieprawidłowy ruch. Zresztą jakże typowy dla graczy z małym doświadczeniem. Przeciwnik wzywa sędziego. Koniec. Przegrywam wygraną partię.
W silnie obsadzonych Mistrzostwach Europy rozegrałem 22 partie i uzyskałem bardzo dobry wynik jak dla mnie w tamtym okresie – 8,5 punktu na 22 możliwych. W zasadzie wszystkie punkty zdobyłem z rywalami z wyższym rankingiem, głównie z szachistami legitymującymi się drugą lub pierwszą kategorią.
Dlaczego przywołuję ten turniej i tę konkretną partię? Otóż ten turniej był ziszczeniem marzeń każdego szachisty, bez względu na prezentowany poziom. Setki graczy na jednej sali, dziesiątki sędziów, telebimy pokazujące partie rozgrywane na pierwszych stołach, stanowiska komentatorskie, bogate zaplecze gastronomiczne, stoiska z książkami szachowymi. Jednym słowem – wielkie święto szachów, do tego w słynnym, katowickim Spodku. Dla takich imprez warto grać w szachy.
Jednak nie każdy turniej szachowy tak wygląda, a i tak warto warto w nich brać udział. Najczęściej w turnieju bierze udział kilkadziesiąt osób, o mocno zróżnicowanym poziomie. Dzięki systemowi szwajcarskiemu, który w każdej kolejnej rundzie paruje ze sobą szachistów o podobnej lub tej samej ilości zdobytych dotychczas punktów, przez większość turnieju gra się partie z szachistami o zbliżonym poziomie umiejętności. Jeśli często uczestniczymy w lokalnych turniejach, to w efekcie poznamy masę ciekawych ludzi. Przed turniejem często rozgrywa się kilka partii towarzyskich, niejako na rozgrzewkę, co dodatkowo sprzyja zawieraniu nowych znajomości. I wreszcie grywa się często z tymi samymi graczami. Wierzcie mi, to wielka satysfakcja zacząć wreszcie wygrywać z kimś, z kim dotychczas przegrywało się wszystkie partie w poprzednich potyczkach.
Gdybym miał jednak wybrać jeden aspekt turniejowej rywalizacji, to moim wyborem byłaby turniejowa atmosfera. W zasadzie wszystko, co napisałem wcześniej, można by sprowadzić to tego wspólnego mianownika.
To właśnie za turniejowym, niepowtarzalnym klimatem tęsknią wszelkiej maści szachiści w czasie lockdownu. Przygotowania do wyjazdu na turniej, przejazd do docelowego miasta lub klubu, widok starych znajomych, dreszcz emocji przed każdą rundą, maksymalne skupienie podczas partii, szukanie ciekawych kombinacji pod presją kurczącego się czasu, i ta satysfakcja, gdy uda nam się zagrać bezbłędną lub zwycięską partię z wyżej notowanym rywalem. A potem zostają wspomnienia, do których wraca się przy różnych okazjach, nawet wiele lat później. Tego wszystkiego brakuje w szachach online. Miejmy więc nadzieję, że czasy pandemii się kiedyś definitywnie skończą i wrócimy do tradycyjnych szachownic na turniejowych arenach.